„Lalki
z drewna przecież nic nie wzruszy...”
Rozdział
trzeci
Rozejrzałam
się po domu Dagona. Zdecydowanie bardziej podobała mi się górna
część jego domu. Pastelowy fiolet wydawał mi się normalniejszym
kolorem niż czarny i jadowicie zielony.
Meble w domu miały
kwiatowe wzory i wykonane były za jasnego drewna. Jako, że
wyszliśmy od razu do przedsionka, nie mogłam rozejrzeć się
dokładniej po całym budynku. Dagon dosyć szybko doprowadził mnie
do drzwi. Wyglądał na zdenerwowanego, czego nie rozumiałam w
ludziach. Czemu się denerwują? Gdybym potrafiła, czuć nie
marnowałabym ani jednej minuty na gniew. W szkole zostałam uznana
za najspokojniejszą osobę na świecie. No cóż, problematyczne
byłoby udawanie gniewu ze spokojem w oczach.
Oczy to największa
słabość ludzi.
Mistrz siedział cicho.
Wydawało mi się, że słyszę jak skomli niczym pies. I dobrze. Po
tych wszystkich latach kontroli teraz niech wie, jak to jest być
niewolnikiem.
Jak możesz tak
myśleć?
Właśnie,
jak mogę tak myśleć?
Ogarnęła
mnie ekscytacja niczym dziecko, które wygrało zabawkę.
Szesnaście
lat! Całe szesnaście lat czekałam, kiedy będę mogła myśleć o
czymś całkowicie samodzielnie. Czułam się jak normalny człowiek.
Nie chciałam wiedzieć czemu, po prostu chciałam, aby to nigdy się
nie skończyło.
- Gdzie
mieszkasz?
Głos
Dagona wyrwał mnie natychmiastowo z transu. Chociaż wydawało mi
się to dziwne, ale byliśmy już przecznicę od jego domu. I kilka
metrów przed moim.
Wskazałam palcem na wielki, biały dom. Nadal na twarzy chłopaka
widziałam gniew, a gdy dowiedział się o moim miejscu zamieszkania,
prawie na mnie nie nawrzeszczał. Zanim jednak zdążył co cokolwiek
powiedzieć, ja podbiegłam do bramki w moim ogrodzeniu. Nie miałam
zamiaru konfrontować się z nim kiedy Mistrz mi nie podpowiadał.
Zdałam sobie sprawę, że jestem bezbronna niczym sarenka bez głosu,
który kierował mnie przez całe życie.
Szybkim ruchem otworzyłam bramkę i weszłam do środka. Gdybym
miała serce, teraz pewnie biłoby jak oszalałe. To było coś w
sposobie poruszania się Dagona. Mimo zdenerwowania wywołanego
nieznanym mi powodem, spokojnie stał ze skrzyżowanymi rękoma. Było
też coś fałszywego w jego oczach. Jakby udawał. Tak naprawdę
patrzył z zadowoleniem w duszy na to, jak szybko przed nim uciekam.
Ja
się nie bałam. Przez całe życie nikt nigdy nie próbował zrobić
mi krzywdy. Nikt nigdy nie patrzył na mnie tak wyzywająco.
Bo ty to robiłaś.
Aurora. Ta
znienawidzona.
Mistrz.
Moje przekleństwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz