sobota, 22 listopada 2014

"One-shot", pisany do szkoły #1 (uwaga, dosyć stare)

Ocean Biały, 17.08.1896

Witaj!
 Za Twoją radą wybrałam się na poszukiwanie księgi. Sam wiesz, o co mi chodzi. No cóż, obecnie szczęście mi sprzyja, lecz kilka dni temu otarłam się o śmierć. Życie uratował mi ten marynarz – Sindbad. Kto by pomyślał, taki niepozorny człowieczek a tyle może zdziałać.
 A co właściwie się stało?
Zatrzymaliśmy się w porcie Hallasholm. Spokojne miasteczko sennie przygotowywało się do żniw. Mieszkańcy chodzili od straganu do straganu, co było lekko irytujące, gdy chce się załatwić jakąś ważną sprawę. Mojej załodze i mnie spieszyło się, ponieważ za kilka dni miał być przypływ, czyli jedyne wyjście na przedostania się na drugą stronę Wielkiej Palisady. Zdenerwowana, kazałam moim ludziom rozdzielić się i poszukać podanych przeze mnie rzeczy takich jak żywność, amunicja czy koce. W amoku trudno zrobić coś poprawnie, więc wszyscy z nich przynieśli nie to co trzeba. Oprócz Sindbada, który wykonał swe zadanie stuprocentowo.
 Tak, wiem. Jako kapitan statku powinnam być opanowana i spokojna, ale sam przecież rzadko taki bywasz. Mam prawo wyładować od czasu do czasu emocje.
 Wracając do tego, co się działo.
Jeden z żeglarzy o imieniu Erick usłyszał od przekupki, że na wyspie znajdującej się na północ od wejścia do portu rozbił się statek handlowy. Wielki łup i wielka przynęta na piratów. Muszę przyznać, że w tamtym momencie  moje pragnienie pogoni za złotem było równe pirackiemu. Wszystkie te kosztowności i złote monety przyprawiały mnie o zawrót głowy.
 Marynarze też wykazali się piracką żyłką i już planowali plan działania, bo po co im kapitan? Trudno było ocenić sytuację, lecz w załodze mam chyba jakiś jasnowidzów. Opisali mi wszystko dokładnie, co do joty. Gdzie statek się rozbił, co powinien przewozić i uwzględniając upływ kilku dni – czy otrzymali pomoc.
 Plan więc wyglądał następująco – statek rozbił się na południowym brzegu, ponieważ najgorsze wiry znajdują się właśnie tam. Możliwe, że ma jeszcze kilka materiałów takich jak skóra, lecz większość spieniężyli na targu. Marynarz który usłyszał tę wiadomość, powiedział, że okręt został zniesiony na brzeg dwa dni temu. Oszacowali, że nie otrzymali pomocy, ale jedną z możliwości jest napad piratów na handlarzy. Taki plan wydarzeń wydawał mi się dosyć prawdopodobny i z zadowoleniem słuchałam dalej.
 Postanowiliśmy przejąć łupy (jeśli jakieś zostały) pokojowo. Nie chcemy pakować się w żadne kłopoty, bo mamy mało czasu. Jeśli stawialiby opór, zaszlibyśmy ich podstępem.
 Zaślepiona rządzą złota zatwierdziłam ten pomysł. Wróciliśmy podnieceni na statek i popołudniu  wypłynęliśmy z przystanku. Wszyscy krzątali się po pokładzie jak oparzeni, co przeszkadzało mi w kierowaniu statkiem. Co chwila darłam się na cały głos, gdy któryś z nich upuścił jakieś pudełko z głośnym hukiem lub wdał się w jakąś gorącą kłótnie. Moja załoga czasami potrafi być świetni zorganizowana.
 Jedynie Sindbad posłusznie wykonywał moje polecenia. Z tamtego punktu widzenia było to idealne wynagrodzenie za całą niesubordynację na statku, lecz teraz mam ochotę zmyć z jego twarzy ten głupi uśmieszek.
 Przepraszam Cię, ale zaczęłam pisać o kompletnych głupotach. Przejdźmy do tego co się stało na wyspie.
 W momencie, gdy znaleźliśmy się kilka metrów od wyspy otoczyła nas gęsta mgła. Nagle rozległ się piękny, kobiecy śpiew zapierający dech w piersiach. Instynkt podpowiadał mi, aby nie słuchać pięknej historii śpiewanej przez syrenę. Nadal dziwie się, że rozpoznałam to piękne a zarazem niebezpieczne stworzenie. Swoim głosem mogą omamić wszystkich, co stało się z moją załogą. W strachu oglądałam jak jeden po drugim wskakują do lodowatej wody i zaczynają tonąć w jej odmętach. Niektórzy jednak zachowali czujność i zatkali swoje uszy, aby nie słyszeć kłamstw śpiewanych przez kobietę – rybę. Jednym z nich był Twój nieszczęsny Sindbad. Naprawdę nie wiem, co skusiła Cię do przydzielenia do do mojej załogi.
 Ja sama stałam i próbowałam zapanować nad statkiem, która kołysał się coraz bardziej na rozburzonych falach. Na pokład wlewała się już woda, a ci, którzy ocalali biegali po wiaderka. Sindbad skierował się w stronę otworu który prowadził do łodzi ratunkowych. Nie panując już nad statkiem pobiegłam za nim. Moim sercem szarpała rozpacz i żal. Czułam się jak matka, która straciła właśnie dziecko. Maja piękna Reva powoli traciła swój urok, gdy fale rozbijał się o jej boki pozostawiając tam wielkie dziury.
 Tymczasem ja, jak złodziej uciekałam stamtąd i zaczęłam gonić Sindbada, głównie z jednego powodu – na statku była tylko jedna łódź ratunkowa, a każdy chciał ratować siebie. Po krótkiej konwersacji oboje postanowiliśmy wsiąść. Żeglarz wysunął i spuścił łódkę do wody. Wtedy zaczęła się nasza walka z falami, którą wygraliśmy. Ostatnim widokiem zanim opuściliśmy mgłę, był mój tonący i rozpadający się statek.
 Właśnie w taki o to sposób siedzę w noclegu „Po kotłem” i piszę do Ciebie list. Zostałam właściwie z niczym. Ten fałszywy Sindbad zdążył zabrać ze sobą część mojego złota, a gdy przybyliśmy do portu zniknął z nimi bez śladu. Jednak wybaczyłam mu w połowie – jednak uratował mi życie pomagając wiosłować. Pokój kupiłam za własne oszczędności.
 Muszę przyznać, że dostałam nauczkę. Nie powinnam podążać zawsze za górą złota i nigdy Tobie nie ufać.

Twoja stara znajoma
Diana

Ps.: Odkupujesz mi moją pelerynę Diable, bo to wszystko to Twoja wina.

1 komentarz: