piątek, 11 września 2015

pepe

tak naprawdę tytuł miał być związany z końcem wakacji, ale nie miałam na niego pomysłu, więc zamiast tego jest mem.

Dzień dobry! A może nie taki dobry, bo już od prawie 2 tygodni jest okres, w którym każdy uczeń musiał zostać siłą zmuszony do ponownego pójścia do szkoły... czyż to nie cudowne?
A tak naprawdę to już od tych kilku dni znowu odczuwam stres związany z obowiązkami i samym uczęszczaniem do szkoły. Druga klasa gimnazjum to niby nie przelewki, ale i tak udziela mi się syndrom lenia i mam lekką olewkę na zadania i prace domowe, czego później i tak żałuję. I raczej nigdy się tego nie oduczę. Oczywiście ze stresem idą problemy zdrowotne, problemy z koncentracją, powroty stanów depresyjnych i tak dalej... ale nie o tym dzisiaj!
A więc o czym, pewnie zapytacie... a ja wam odpowiem, że nie wiem, bo nie chcę zostawiać bloga pustego, więc popiszę wam o pierdółkach. Napomknę może teraz o wyjeździe, na którym byłam pod koniec wakacji. Wyjechałam z rodzinką do Rzeczki (godzina drogi do Wrocławia) i całkiem dobrze się bawiliśmy. Tereny były 10/10, moja góralska natura się we mnie odezwała (tak naprawdę nie mam nic z górala, ale to szczegół), bo cały czas byliśmy otoczeni górami. Gdzie by się nie spojrzeć to piękne widoki rozciągające się na horyzoncie. Schodziliśmy też trochę pod ziemię, czego nie akurat nie polecam, bo zimno w ciul i są jadowite pająki (bezpieczeństwo przede wszystkim!). Nakupowałam sobie w chuj dużo pamiątek, bo kocham takie drobiazgi no i nie wróciłabym do domu z pustymi rękami. W wolnym czasie, jaki spędzaliśmy w domku, czytałam sobie "Dom Pod Pękniętym Niebem", który całkowicie mnie zaskoczył... ale o tym zaraz, bo aby nie było tak pusto wygrzebię jakieś zdjęcia z wyjazdu.


Skalne Miasto w Czechach... czeski to bardzo śmieszny język, ogólnie jak tak się przejeżdża przez ten kraj to ma się uśmiech na ustach, bo dla nas wszystkie te szyldy i znaki tak śmiesznie brzmią. Co do samego Skalnego Miasta - bardzo ładne miejsce, dużo kamieni... bardzo dużo. Nawet jak wejdzie się na samą górę to widać tylko kamienie. Zdjęcie u góry przedstawia kawałek wysepki, która znajduje się na wyrobisku z dawnej piaskowni... czy jak to tam się nazywało. Cóż, wygląda jak duże jezioro, więc tak to nazwijmy.


Chyba jedyne fajnie ujęcia konia przy stadninach w Zamku Książąt, jakie udało mi się zrobić (podziwiam fotografów zwierząt). Ogólnie fajnie, że można było je pogłaskać, jak sobie swobodnie chodziły na pastwisku. Wystawne konie na konkursie były przepiękne, chociaż było kilka problemów... spokojnie, nikomu nic się nie stało, wszyscy żyją!


Zamek Książąt od tylca, że to tak ujmę. Akurat z tej strony był bardzo ślicznie porośnięty bluszczem i ogólnie posiadał urocze ogrody. Sam zamek jest może trochę zbyt unowocześniony, ale nadal ma piękny wystrój, rzeźby i architekturę. Była nawet wystawa sztuki nowoczesnej... i chyba nie muszę dalej dopowiadać, jaka ona była.

Zdjęć jest mało, bo nie mam Photoshopa na laptopie i bieda. Nie mogę obrobić zdjęć ani nic, więc tylko posłużyłam się Picassem i zmieniłam format plus dałam trochę nasycenia, bo zdjęcia wyglądały szarawo z początku (mój aparat zaczął się buntować, hehe). To skoro teraz dałam takie obrzezane z informacji sprawozdanie jak było mi na wyjeździe, to omówię wcześniej wspomniany "Dom pod Pękniętym Niebem". Można to uznać za mini recenzję, choć trudno ocenić mi tą książkę - dlaczego to już wyjaśniam.
Na początku zobaczyłam ją w Biedronce, bo akurat kosztowała 10 zł, więc czemu by jej nie wziąć. Od razu zakupiłam też drugi tom, głównie ze względu na ciekawy tytuł i oprawę graficzną (jest śliczna, pod koniec dam okładki wszystkich trzech książek z serii). Przeczytałam opis pierwszego tomu i pomyślałam - o, fajnie, może to być jakaś ciekawa, filozoficzna opowieść. Gdy wróciłam do domu i powierzchownie przejrzałam, uświadomiłam sobie, że jest polskiego autora (tak, bardzo szybki zapłon) i ma ilustracje na początku każdego rozdziału! Miłe zaskoczenie. Czytać zaczęłam ją dopiero na wyjeździe, a tu kolejne zaskoczenie - książka jest post apokaliptyczna i są w niej zombie. Nie czytałam żadnych recenzji ani opisów z internetu, więc tego się nie spodziewałam. Mogę to uznać za miłe zaskoczenie, bo lubię książki z zombie lu podobnymi stworzeniami... i jakoś wciągają mnie horrory dla młodzieży. Książka opowiada o 7 nastolatków, którzy pod przewodnictwem pół-Indianina Caseya wyruszają na biwak. Niby fabuła prosta, nieskomplikowana, można powiedzieć, że nawet trochę sztampowa. Ale nagle w nocy nastaje trzęsienie ziemi, a w lesie pojawiają się tajemnicze, nieludzkie istoty. Właśnie w tym momencie zaczyna się Koniec Świata, który wszyscy dobrze znaliśmy. Nie ma internetu, telewizji, światła ani żadnych zasad. Ocaleni nastolatkowie i przewodnik skrywają się w schronisku Fallsville (jeśli się nie mylę), ochrzczone później nazwą "Dom pod Pękniętym Niebem". 
Ogólnie zaskoczyła mnie sama fabuła, bo nie tego się spodziewałam. Ale nie narzekam, bo akcja była wartka i nie nudziłam się podczas czytania tej książki. Bohaterowie zostali trochę zbyt przerysowani, a dialogi wydawały się sztuczne, ale dało się to przeboleć. Gdyby książka była dłuższa, zdecydowanie dałoby się wycisnąć z niej więcej. Nie jest to książka bardzo dobra technicznie, ale bardzo dobra jeśli szuka się czegoś lekkiego i szybkiego do przeczytania. Posiada wiele minusów, do których po prostu trzeba się przyzwyczaić i nie zwracać na nie uwagi.
Obecnie jestem pod skończeniu drugiego tomu i zamierzam jak najszybciej dorwać trzeci o ostatni tom. Na koniec obiecane okładki zaprojektowane przez studio blackgear.



No więc to tyle z mojego bełkotu. Życzę wszystkim powodzenia, jeśli chodzi o szkoły i byle do wakacji. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz