niedziela, 8 listopada 2015

A czas leci...

Dzień dobry czy dobry wieczór, w zależności o której godzinie będziecie to czytali. Ogólnie wchodząc dzisiaj na bloga zaczęłam się zastanawiać - napisać post lub może jeszcze nie teraz? A, myślę sobie, pewnie nie tak dawno coś publikowałam. Byłam trochę zaszokowana faktem, że ostatni post pojawił się we wrześniu, i to jeszcze na początku. Cóż, chyba tak jak teraz wszystkich, pochłania mnie szkoła, a ja nawet tego nie zauważam. Dni same mijają na wykonywaniu tej samej rutyny i jakoś to leci. W międzyczasie nie robiłam nic produktywnego, bo nawet na rysowanie nie miałam ochoty, może jedynie pisałam. Gdybym była aż nazbyt leniwa, to pewnie teraz zamiast tego wywodu czytalibyście jedno z opowiadań, które napisałam przez dwa miesiące, jednak staram się jakoś wysilić i zostawiam opowiadania jako "koło ratunkowe".
Zastanawiając się nad tematem posta... właściwie to nadal się nad nim zastanawiam, ale postanowiłam na razie potrajkotać o tym, co zawsze. Ostatnio zawitały do mnie nowe książkowe nabytki (czyt. w październiku) i są one dość wyjątkowe, bo dwa z nich to książki po angielsku. Pierwsza to trzeci tom Sagi Księżycowej, "Cress", a druga to "Simon vs the Homo Sapiens Agenda" (tak, jest o geju). Cóż, nie jestem przyzwyczajona do angielskiego stylu pisania książek, ale na szczęście coś tam jeszcze rozumiem, choć żadnej jeszcze do końca nie przeczytałam... ekhm...typowe...ekhm. Jednak! Przyszły również dwie inne pozycje, jakimi są "Księga Cmentarna" oraz "7 minut po północy". "Jestem jeszcze w trakcje czytania "Księgi" i... zawiodłam się nią? Słyszałam tyle pochwał o książkach Neil'a Gaiman'a, więc spodziewałam się czegoś więcej. Pod względem technicznym książka jest dobra, jednak akcja strasznie wolno się ciągnie i przynajmniej mnie nie wciąga. A co do drugiej książki, to mam do niej już lepsze odczucia. Przeczytałam ją całą w około 3 dni i pod koniec poryczałam się jak dziecko. Tematy chorób, a szczególnie raka bardzo mnie ruszają, więc aż tak się nie dziwię mojej reakcji. Polecam "7 minut" dla osób, które chcą jakąś krótką, ale pięknie oprawioną i wartościową opowieść do przeczytania.
Iiii... właściwie nie wiem, o czym jeszcze mogłabym napisać. Muszę przygotować sobie jakąś listę tematów czy coś, by nie gadać o niczym. A skoro nie mam nic więcej do przekazania, to przynajmniej pokażę kilka rysunków (jeśli można je tak nazwać), które udało mi się z siebie wycisnąć przez ostatnie 2 miesiące.


No tak, jak mówiłam, nie rysowałam zbyt dużo w przeciągu ostatnich miesięcy. Pierwszy obrazek przedstawia tą oto postać. Rysowane w około 20 minut? Taki luźny szkic, bo na nic więcej mnie ostatnio nie stać. Kolejna postać to jakaś randomowa dziewczyna, która miała być harpią (co pewnie widać po niedokończonym dole), ale nie chce mi się jej za cholerę kończyć. Ostatni rysunek to szkic jakiegoś jelonka i muszę przyznać, że nawet mi się podoba. No cóż, ale jak w poprzednich przypadkach - dopadło mnie lenistwo i jej nie kończę.
I to na tyle dzisiaj, trochę ponarzekałam i popaplałam na bezsensowne tematy, więc chyba jak na moje standardy to koniec. Mogę jeszcze wspomnieć o tym, że się pofarbowałam i jestem czerwona jak cegła. A więc tym akcentem się żegnam i do następnego postu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz